Blue wypowiedziała parę słów szeptem, niewiele głośniejszym niż szelest liści poruszanych letnim wiatrem. Anna odwróciła się w jej stronę, odrywając wzrok od świetlnych neonów i przenosząc go na przyjaciółkę, która nerwowo przygryzała swoją dolną wargę. Jeszcze zamyślona czarnowłosa zmarszczyła brwi, sprawiając tym samym, że między jej cienkimi i zadbanymi brwiami pojawiły się dwie niewielkie zmarszczki. Jej towarzyszka zaprzestała znęcania się nad swoimi pełnymi ustami w kolorze dojrzałej maliny i wygięła je w jednym z najpiękniejszych i najbardziej promiennych uśmiechów, jakie miała do zaoferowania światu.
- Skye, nie puszczaj mnie - powtórzyła głośniej Blue i splotła palce ich dłoni w pewnym uścisku.
Anna przytaknęła i rozchmurzyła się. Raczej nic nie powinno pójść po złej myśli, z uporem odganianej przez Skye. Jednak, jak sama doskonale wiedziała, należy brać pod uwagę każdą ewentualność.
Światło uliczne zmieniło kolor z ciemnoczerwonego na jarzący się zielony. Dziewczęta ruszyły ramie w ramię przez przejście, przy akompaniamencie dźwięków pracujących silników i tupotu ludzkich butów na asfalcie. Zawsze szły jak najbardziej z brzegu i najbliżej samochodów, już gotowych by rwać na przód...
Blue wykonywała wtedy wolną ręką delikatne ruchy, przepuszczając między palcami światła reflektorów. Dobrze, że nie padał deszcz. Wtedy blondynka najpewniej ciągle stałaby na chodniku, zafascynowana tańcem kropli w świetle, pozwalając, by ci wszyscy ludzie przeszli obok niej, goniąc za swoimi sprawami, śpiesząc się, nie wiadomo po co i gdzie. Przecież i tak wszyscy kiedyś umrzemy, a wtedy to, co dzisiaj wydaje się najważniejszą częścią naszej egzystencji, będzie niewiele więcej warte niż garść popiołu. Dlatego ta blondynka cieszyła się każdą chwilą i zachwycała się każdą rzeczą codzienną, dla niej jakże niezwykłą w swojej prostocie...
Zamyślona nie zauważyła, gdy zbliżyły się do celu swojej podróży. Przed majestatycznym budynkiem hotelu zebrał się już spory tłum ludzi. Zewsząd dało się usłyszeć głośne rozmowy, czy wybuchy śmiechu przy akompaniamencie brzęczących łańcuszków przy spodniach, na szyjach, nadgarstkach czy Bóg jeden wie gdzie jeszcze.
Anna odwróciła się do tyłu, rzucając tęskne spojrzenie na swoje ulubione The Pond, skryte za zielonym listowiem drzew otaczających Central Park od strony Ritza. Nagle naszła ją ochota by znaleźć się na swoim ulubionym cyplu, tam gdzie z ziemi wystają korzenie starego dębu i usiąść razem z Blue na kamieniu i posiedzieć sobie w ciszy. Jednak na dzisiaj miały zupełnie inne plany, które jednak też jej odpowiadały. Nie mogą przecież całego życia przesiedzieć same, napawając się ulotną chwilą życia. To byłoby zdecydowanie zbyt proste.
Wtedy poczuła delikatne szarpnięcie za prawą rękę. Podekscytowana blondynka zaczęła ciągnąć ją w stronę dopiero co otwartego wejścia. Młodzi ludzie w bandanach i skórach, którzy znaleźli się przed nimi, piszcząc i krzycząc wyciągali się w stronę bileterów, podając im swoje "boskie przepustki". Tu rozgrywa się walka o najlepsze miejsca, te przy samej scenie... by móc być jak najbliżej Nich, czuć tą dziką i surową energię, uderzającą w audiencję wraz z Ich muzyką, osiągnąć szczyt ekscytacji, wijąc się w rytm uderzeń bębnów i szarpnięć strun, śpiewając dzikie słowa wolnego rock n' rolla i dając upust całej swej młodzieńczej złości.
O to właśnie chodzi.
Jak na zawołanie, jednocześnie wyciągnęły swoje wejściówki, i wciąż mocno trzymając się za ręce, dały wciągnąć się w batalię.
Gdy wreszcie przedarły się przez próg otwartych dzisiaj na oścież drzwi, śmiejąc się pobiegły w dół korytarza wyłożonego czerwonym dywanem prosto do wielkiej sali konferencyjnej, dzisiaj przekształconej na salę koncertową. Słabe oświetlenie dawały lampy zawieszone pod zdobionym sufitem. Dzięki temu, że były drobne i niewysokie, ale wysportowane, udało im się przecisnąć i przegonić większość ludzi. Znalazły się po prawej stronie oświetlonej reflektorami sceny, miały ją prawie na wyciągnięcie ręki.
- Podekscytowana? - radosna Anna zwróciła się do Blue.
- Jeszcze jak! - odpowiedziała rozentuzjazmowana blondynka, która praktycznie podskakiwała w miejscu. Po chwili wyciągnęła rękę i wskazała na baner wiszący za estradą. - Róże i pistolety. Ładne przesłanie.
Skye uniosła pytająco jedną brew.
- Pistolet to znak wojny i żądzy krwi, a róża z kolei oznacza pokój i miłość... Logo kontrowersyjne niczym ich piosenki i oddające charakter naszego świata.
- Och, Blue... Żebyś ty na co dzień była tak spokojna i skora do przemyśleń! - zaśmiała się Anna i pokręciła głową. - Ale dzisiaj możesz poszaleć, więc się nie wysilaj kochana! - czarnowłosa musiała mówić coraz głośniej, gdyż coraz więcej osób napływało do pomieszczenia i każda z nich też miała coś do powiedzenia, dołączając swój głos do wszechobecnego gwaru.
Można sobie wyobrazić to wszystko bardzo dobrze...
Sala zatopiona w półmroku, oświetlona tylko scenicznymi reflektorami. Falująca masa ludzkich ciał, w różnym wieku, o różnych kolorach skóry i różnym wyznaniu, zgromadzonych w nerwowym oczekiwaniu - dla muzyki, która łączy ich mimo wszelkich odmienności. Stojąca na podwyższeniu perkusja skupia na sobie większość spojrzeń, a co niektórzy przypatrują się stojącym bardziej w tyle, zaraz obok ścian wzmacniaczy wysmukłym gitarom. To już niedługo, jeszcze chwila, moment, a światła przygasną i podniesie się niesamowity krzyk publiki. Tak, można poczuć tą aurę oczekiwania. Tłum jest zgodny niczym jeden organizm, niesamowicie łatwo można wyczuć jakiekolwiek zmiany nastroju. Jest też niesamowitą siłą, potrafi wynieść cię na wyżyny, a z drugiej strony może zniszczyć cię w czasie tak krótkim jak mrugnięcie. Jeśli jednak cię pokocha - już nikt cię nie może pokonać, jednak za wyjątkiem jednej osoby: samego siebie.
Ostatnie przygotowania trwają za kulisami, muzycy wymieniają ostatnie żarty między sobą i są gotowi porwać publikę daleko, daleko w świat dzikiej i nieograniczonej potęgi rocka.
Technik przygasza światła.
Krzyki.
Pojawia się jeden z technicznych, zapowiadając zespół.
Muzycy wchodzą na scenę, słychać trzask włączanego mikrofonu i ciche cyknięcie jednego z talerzy perkusyjnych, zapewne potrąconego niechcący przy wspinaniu się na podest.
Basista rozpoczyna szybkim intro pierwszej piosenki z dzisiejszej setlisty, dołącza się perkusyjny rytm, a ludzie tracą głowę i przestają panować nad swoim zachowaniem. Liczy się teraz, tu i nic więcej. Światła rozbłyskują na nowo, ukazując Bogów Podziemia.
Let the show begin.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz