piątek, 18 stycznia 2013

Rozdział 2.


Napisałam to. Ja. Sama. Tymi palcami! *macha sobie tymi patyczakowatymi tworami przed twarzą*
Jestem ciekawa, czy kogoś to rozwinięcie akcji zdziwi, mwahahaha. Koncert się zaczyna i... BUM, NIESPODZIANKA!
Dedykuję go: Lize, Misie Mikaeli, Szatany, Marcie (u której pojawiają się znów rozdziały, tyle że pod nowym adresem: www.duffowa-dust-n-bones.blogspot.com , czytajcie i komentujcie kochani!) i wszystkim tym, którzy ze mną wytrzymują :D Kocham Was wszystkich i każdego z osobna!
Czytajcie, zapraszam do komentowania :)
~nie-do-końca-sprawna-na-umyśle ZuZ



Przez szczelnie zasłonięte żaluzje do dusznego pokoju usiłowały przebić się promienie letniego słońca. W pomieszczeniu dało wyczuć się wszechobecną aurę snu, ten przytłumiony zapach pościeli, kurzu i jakiś innych, nieopisanych przez człowieka jeszcze woni, komponujących się w ten arras. Gdyby można było ubrać to  wszystko w barwy, dominowały by brązy i zaśniedziałe złota. Idealną ciszę zalegającą w mieszkaniu mącił jedynie dźwięk pracującej lodówki i równomiernych oddechów dwóch dziewczyn. Jedna z nich poruszyła się pod cienką kołdrą i ziewając zaspanie otworzyła oczy. Zwróciła je w stronę stojącej po prawej szafki nocnej, na której po paru sekundach rozdzwonił się budzik. Brunetka szybkim i zdecydowanym uchem wyłączyła go i spojrzała na swoją towarzyszkę, która przeklinając to, na czym świat stoi, zagrzebała się głębiej w ciepłe i bezpieczne otoczenie, jakim było rozległe, praktycznie trzyosobowe łóżko.
- Blue, skarbie, śpij jeszcze, śpij - mruknęła sennie Ann, z typową dla siebie poranną chrypą, po czym powolutku wstała i ruszyła do drugiego pokoju, jakim była niewielka łazienka.
- Skyeee, do cholery, myj ciszej te zęby! TU SIĘ ŚPI! - ryknęło wściekłe zwierzę, które zostało zirytowane tą poranną niesubordynacją swojej niewol... ee, przyjaciółki.
Ann tylko wzruszyła ramionami i po załatwieniu wszystkich spraw łazienkowych, włączając w to ubranie się i uczesanie, poszła do kuchni. Nucąc wesoło pod nosem, dziewczyna zaczęła przygotowywać śniadanie sobie i zwierzęciu, które właśnie barykadowało się w łazience. Wstawiła wodę na kawę i zaparzyła dwa wielkie kubki. Ogromne.
- It's so easy, easy, when everybody's tryin' to... - perfekcyjnie wyśpiewane wersy jednej z piosenek z wczorajszego koncertu przerwał ostry dźwięk telefonu. Zaskoczona brunetka sięgnęła po znajdującą się na wyciągnięcie ręki słuchawkę i odebrała połączenie.
- Halo? - spytała niepewnie.
- Ann? Ann! Słuchaj, skarbie, miałam dzisiaj wpaść do Blue , prawda? Bo ty jedziesz tam gdzieś, do Bostonu, jak dobrze pamiętam. Słuchaj, ja nie mogę przyjść, ale mój brat jest w mieście i czy nie byłoby problemu, gdyby to on wpadł? - lawina słów niezwykle szybko i melodyjnie wypowiedzianych przez rozmówczynię Skye powinna była ją przygnieść do samej wykafelkowanej podłogi, ale mimo obaw dziewczyny, nic takiego się nie stało.
- Alice... Ehm, pewnie, że nie ma problemu. A który z twoich braci przyjdzie, Garrett czy Dede? - wtrąciła nieśmiało brunetka.
- Dede, Dede, wpadł na dwa tygodnie. Powinien za chwilę u was być. Skarbie, ja lecę, bo dzwonię z pracy i klienci przyszli, miłego dnia, papatki! - powiedziała Alice i rozłączyła się.
- Pa - westchnęła Anna do sygnału i odwiesiła słuchawkę. Uśmiechnęła się do siebie - cała Alice, trajkocze jak najęta i zawsze jest taką optymistką, jakby nic nigdy jej nie martwiło i niczym się nie przejmowała.
Anne przygotowywała dwa stosy kanapek: jeden na śniadanie dla niej, Blue i wspomnianego chłopaka, drugi zaś jako zapasy na drogę do Bostonu, bowiem dziewczyna miała tego dnia do wykonania pewne nie cierpiące zwłoki zadanie. Automatycznie rozsmarowywała na równo ukrojonych kromkach chleba odrobinkę masła i dużo dżemu, bardzo dużo dżemu, potrafiła zużyć cały duży słoik na jedno śniadanie - ba, nawet, jeśli jadła sama! W kuchni czuła się na swoim miejscu, jak nigdzie. Dziewczyna uwielbiała gotować, było to jej pasją od maleńkości. Była z resztą prawą ręką szefa kuchni w jednej z prestiżowych nowojorskich restauracji i pięła się śmiało po szczeblach kariery.
Przysiadła na brzegu i zaczęła przeżuwać przygotowane kanapki. Sięgnęła do stojącego na parapecie radia i ustawiła na pierwszą lepszą stację, która nadawała całkiem fajne kawałki. Kilka utworów i kanapek później, mniej-więcej w połowie piosenki "Girls, Girls, Girls" Mötley Crüe rozległo się niepewne stukanie do drzwi. Anna zeskoczyła ze stołka, otrzepała ręce i ubranie z okruszków, rękawem przetarła usta i otworzyła drzwi. Ze starszym bratem przyjaciółki widziała się, gdy miała czternaście lat. Chłopak był od niej dokładnie dwa lata starszy, a po ukończeniu lat szesnastu wyjechał z miasta i tyle go widzieli. Odkąd pamiętała wagarował i włóczył się po ulicach z gitarą, nieporadnie próbując poderwać jakieś dziewczyny. W ostatecznym rozrachunku wyjechał dziesięć lat temu do Los Angeles robić karierę muzyczną i tyle go widziała. Wracając do podrywania: pewnego razu, po dosyć mocnych ulewach, siedział na barierce przy ulicy, a Anna i jej koleżanki przypatrywały się poczynaniom kolegi, dla którego wszystkie (za wyjątkiem Skye, oczywiście) zrobiły by wszystko. Wypatrzył sobie jakąś dobrze wyposażoną przez naturę blondynkę, na oko pół raza starszą od niego. Zaczął grać coś Zappelinów, a dziewczyna rzuciła mu tylko ukradkowe spojrzenie i przewróciła oczami, jednak zatrzymała się i słuchała. Kilkanaście sekund później z dość sporą szybkością nadjechał autobus i biedny Dede został gruntownie zlany wodą. Dziewczyna wybuchnęła głośnym śmiechem i odmaszerowała, dumnie kręcąc tyłkiem.
Anna Sue uśmiechnęła się na to wspomnienie i z uśmiechem otworzyła drzwi, by po chwili szeroko otworzyć oczy ze zdziwienia. Prawda, mężczyzna, którego zobaczyła na klatce schodowej był kościsty i wysoki, jak tamten chłopak, którego pamiętała z młodzieńczych lat. Wszystkim innym natomiast się różnił. Włosy wystające spod kapelusza z rondem z kasztanowego brązu zmieniły kolor na czarny, na nogach miał kowbojki, w które wpuszczone były skórzane spodnie. Miał jeszcze znajomo wyglądającą dżinsową kurtkę i koszulkę z odjazdowym rysunkiem Stevena Tylera z Aerosmith na scenie. Oprócz tego miał na nosie wielkie, czarne okulary. Wyglądał niczym jakaś gwiazda rocka ukrywająca się przed paparazzi.
- Dede? To... ty? - wykrztusiła po chwili dokładnego lustrowania go wzrokiem.
- Nie, kuźwa, święty Mikołaj - odpowiedział chłopak i się wyszczerzył. - Dawno cię nie widziałem - powiedział półgębkiem, jak to miał w zwyczaju i przechodząc obok dziewczyny poczochrał jej włosy, na co ta zaczęła protestować.
W czasie gdy chłopak zapoznawał się z rozplanowaniem mieszkania i zdejmował zbędne rzeczy, dziewczyna spakowała swój prowiant do przygotowanej wcześniej torby i zakładając ją na ramię, zwróciła się do przebywającego w sypialnio-salonie Dede.
- Powinnam wrócić do wieczora - na te słowa czarnowłosy uniósł pytająco jedną brew, aż wyszła za oprawki ciemnych okularów. - Jak nie to... będę cię musiała poprosić, byś został tu z nią na noc - powiedziawszy to, wlepiła wzrok w bliżej nieokreślony punkt na podłodze.
Chłopak zdjął szkła i wytrzeszczył na dziewczynę oczy. Że co ona usiłowała mu przekazać?!
- Przepraszam! Ale Alice powinna ci wszystko wyjaśnić - westchnęła. - To właściwie moja wina, mogłam załatwić to wcześniej, a nie czekać aż leki się skończą.... Bo widzisz, Blue ma zaburzenia psychiczne i bez leków nie powinna zostawać bez opieki. Przepraszam! - zwróciła oczy na zakłopotanego chłopaka i omal się nie przewróciła. - Jezu!
Złapała się futryny drzwi kuchennych. W tym momencie dałaby sobie głowę uciąć, że tego samego chłopaka widziała na wczorajszym koncercie i to bynajmniej nie wśród publiki.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz